Pamir Highway

Pamir Highway

przez doliny Dachu Świata
22 maja - 19 czerwca 2012

Opis wyprawy

Pamir Highway to legendarna droga górska w Azji Środkowej. Najciekawsza jej część biegnie przez Tadżykistan – kraj, którego prawie połowa terytorium leży powyżej 3000 m n.p.m. Na podróż i poznanie Pamirskiego Traktu mamy bardzo prosty pomysł – autostopem, pieszo, jak się da…  Na lotnisku w Duszanbe, stolicy kraju, wyrabiamy 30-dniowe wizy turystyczne, a potem udajemy się po pozwolenie na pobyt w Górnobadachszańskim Okręgu Autonomicznym. Właśnie tam rozciągają się pasma Pamiru, w odniesieniu do którego po raz pierwszy użyto terminu Dach Świata, a także region który nas szczególnie interesuje – dolina Panju i tzw. Korytarz Wachański.

Samo Duszanbe zaskakuje nas czystością, dużą ilością zieleni, a także życzliwością mijanych ludzi. Ze stolicy ruszamy na wschód tzw. Drogą Pamirską – drugą najwyżej położoną utwardzoną drogą świata. Jedziemy autostopem – taka forma komunikacji jest popularna w Tadżykistanie i zwyczajowo płatna. Kilkoma samochodami docieramy w ciągu trzech dni do miejscowości Tawildara. Tutaj zamierzamy rozpocząć naszą przygodę z górami – za miastem droga wiedzie przez przełęcz Saghirdasht (3252 m n.p.m.). Dalej idziemy pieszo. Jest koniec maja i droga przez przełęcz jest przejezdna dopiero od tygodnia, zatem nie ma na niej jeszcze dużego ruchu. Wędrówkę zaczynamy w towarzystwie sympatycznego starszego pana jadącego obok nas na osiołku i rozmawiającego na zmianę z nami i przez telefon komórkowy. Niewątpliwie stanowimy atrakcję dla mieszkańców niewielkich osad leżących w dolinie. Zwykle turyści podróżują jeepami, motorami lub rowerami, my zaś idziemy pieszo z plecakami i jesteśmy pierwszymi w tym sezonie. Rozmawiamy chwilę z prawie każdą napotkaną osobą i często jesteśmy zapraszani do domów na herbatę. Tadżycy to bardzo gościnni i życzliwi ludzie, a znajomość rosyjskiego sprawia, że bez problemu możemy wspólnie spędzić miło czas. Samo zaś zaproszenie na herbatę kończy się zwykle jeszcze poczęstunkiem lepioszką, kefirem, ciepłym posiłkiem i słodyczami, oraz zachętą do zostania na noc.

Droga początkowo prowadzi głęboko wciętą doliną, wzdłuż rzeki, ponad którą wznoszą się wysokie skały. Wyżej zbocza stają się łagodniejsze, a droga wspina się ku górze licznymi serpentynami. Przechodzimy przez okrytą jeszcze lodem i śniegiem przełęcz, z której rozciąga się spektakularny widok na okoliczne szczyty we wciąż zimowej szacie i zielone już doliny. Droga w dół, w kierunku miejscowości Kala-i Khumb jest już zupełnie inna. Jest w przeważającej części pięciometrowej szerokości, często wykuta w skałach i zawieszona nad rzeką płynącą sto metrów niżej. Mijamy strome ściany skalne, liczne wodospady i urwiska. W wielu miejscach w dnie doliny zalegają jeszcze olbrzymie czapy lodowe, pod którymi rwąca rzeka wyrzeźbiła tunele. Co jakiś czas widać tabliczki upamiętniające wypadki samochodowe, a także ruiny budynków zniszczonych w trakcie wojny domowej w latach 1992-1997. Po trzech dniach wędrówki, w Kala-i Khumb, miasteczku leżącym już na afgańskiej granicy robimy dzień przerwy. Znajdujemy też transport do Khorog – głównego miasta Pamiru i Górnobadachszańkiego Okręgu Autonomicznego, zajmującego 45 % powierzchni kraju. Do Khorog jedziemy wzdłuż rzeki Panj, oddzielającej Tadżykistan od Afganistanu, drogą na której często dwa samochody z trudem mogą się minąć. Taka sama droga po afgańskiej stronie jest głównie wąską ścieżką zawieszoną nad rwącą rzeką, na niektórych odcinkach umocnioną tylko drewnem i kamieniami. Przyglądamy się życiu za rzeką, zaledwie 300 metrów od nas. Nasz kierowca mówi, że tam czas zatrzymał się dwieście lat temu. Widzimy proste gliniane domy, ludzi pracujących w polu, kobiety w burkach i mężczyzn wędrujących z objuczonymi osłami niebezpieczną ścieżką. Ziemia po obu stronach rzeki nie różni się niczym, zaś życie – to dwa inne światy.

W Khorog opuszczamy na jakiś czas trakt pamirski i ruszamy autostopem w kierunku Ishkashim. Jest to tadżyckie miasteczko leżące przy początku tzw. Korytarza Wachańskiego – kilkudziesięciokilometrowej szerokości pasa afgańskiej ziemi, oddzielającego obecnie Tadżykistan od Pakistanu. Obszar ten wyznaczono pod koniec XIX wieku, aby oddzielić strefy wpływów konkurujących ze sobą tym rejonie świata imperiów: rosyjskiego i brytyjskiego. Pokonanie stu kilometrów starym moskwiczem, którego odpala się tylko z górki i z pychu, zajmuje nam cztery godziny i wieczorem lądujemy w jedynym w mieście guesthousie.

Z Ishkashim ruszamy pieszo doliną w górę rzeki Panj. Mijamy kolejne wioski, złożone z kamiennych domów, otoczonych niewielkimi podwórkami. Na płaskich dachach widać anteny satelitarne i baterie słoneczne. Spotkani po drodze ludzie witają nas bardzo serdecznie, pytając skąd jesteśmy i często zapraszając do siebie. Korzystamy z zaproszenia dyrektora szkoły z osady Boibar. Mamy okazję zobaczyć typowy wachański dom również od wewnątrz. Przekraczamy próg, obowiązkowo zdejmujemy buty i wchodzimy do głównej izby. Jest ona bardzo przestronna i wsparta na solidnych kolumnach. Ściany udekorowane są dywanami, a sufit wykończony drewnem. W stropie znajduje się świetlik, przez co wnętrze jest dobrze doświetlone, zaś zimą otwór służy do wyprowadzenia komina z wstawianego pieca. Najpierw następuje poczęstunek – w głównym pokoju rozkładane są materace i poduszki, aby gościom było wygodnie. Na podłogę kładziony jest obrus, na którym podana zostaje herbata, świeża lepioszka, ciepły ryż z warzywami oraz słodycze. Długo rozmawiamy z gospodarzem. Opowiada on wiele ciekawych historii o dolinie, jej mieszkańcach oraz dialektach jakimi się posługują. Wspomina też trudnych warunkach życia w Tadżykistanie, niewielkich zarobkach i częstych wyjazdach do pracy w Rosji. Dzień kończymy słuchając tradycyjnej pamirskiej muzyki. Rano dyrektor zabiera nas ze sobą do szkoły, w której pracuje. Akurat zaczynają się egzaminy końcowe, a po nich wakacje. Dzieci w szkole popisują się znajomością angielskiego i bardzo chcą mieć z nami zdjęcia. Poznajemy też innych nauczycieli. Jak się później okazuje bardzo dużo ludzi spotkanych w kolejnych wsiach pracuje w szkołach. Oprócz prowadzenia lekcji, większość z nich pracuje też na roli aby się utrzymać. Jak mówią, niczego nie robią na sto procent tak, jak by chcieli.

Dalsza wędrówka doliną Panju dostarcza niesamowitych widoków na ośnieżone Góry Szachdaryjskie wchodzące w skład Pamiru i leżące po drugiej, afgańskiej stronie rzeki, surowe szczyty Hindukuszu. Góry są nagie, jedyna roślinność w postaci kępek traw, kłujących zarośli oraz topól pojawia się przy potokach. Te z kolei w wielu miejscach są sztucznie kierowane tak, aby kanałami nawodnić bardziej płaskie fragmenty ziemi, na których znajdują się pola uprawne. W okolicy często znajduje się kamienie szlachetne, a także występuje wiele gorących źródeł i ujęć wód mineralnych. Najsłynniejsze z nich znajdują się w dolinie leżącej w górach, kilkaset metrów ponad osadą Yamchun. Temperatura wody wartkiego potoku, wypływającego ze szczelin skalnych wynosi 40 stopni Celsjusza. Obok źródła zbudowano łaźnię, wprost z której można wejść do groty z ciepłą wodą. Tutejsza woda ma leczniczy wpływ na wiele dolegliwości, dlatego niedaleko powstało też sanatorium, do którego przybywa wielu kuracjuszy. Tuż obok gorących źródeł ponad Yamchun znajdują się ruiny starożytnej fortecy. Jej początki sięgają III w p.n.e., później była wielokrotnie przebudowywana. Jest ona jedną z kilku warowni w dolinie, strzegących przebiegającej tu dawniej odnogi Jedwabnego Szlaku. Obecnie w dobrym stanie zachowały się wieże strażnicze oraz zarys murów obronnych. Twierdza zbudowana została na skalnym urwisku, z którego widoczność na korytarz wachański sięga kilkudziesięciu kilometrów. Z drogi ponad ruinami rozciąga się panorama na górujące nad doliną najwyższe szczyty Gór Szachdaryjskich – Szczyt Karola Marksa (6723 m n.p.m.) i Szczyt Engelsa (6507 m n.p.m.).

Dalej z miejscowości Langar wyruszamy w kierunku kolejnej przełęczy – Khargush (4344 m n.p.m.). Idziemy drogą łączącą Ishkashim z miastem Murghab we wschodnim Pamirze. Szlak na przełęcz wiedzie wzdłuż rzeki Pamir, która łącząc się z Wachanem tworzy potężny Panj. Droga na przełęcz jest przejezdna dla samochodów, jednak często bywa zasypywana przez błotne i kamienne lawiny. Co kilkanaście kilometrów znajdują się posterunki, w których mieszkają pracownicy drogowi dbający o utrzymanie szlaku. Pierwszą część trasy pokonujemy w towarzystwie pasterzy idących w góry ze stadami. Wysoko w górach znajdują się pastwiska, na których zwierzęta spędzą całe lato. Zwykle stado liczy około dwustu kóz i owiec, a także kilka krów. Nad wypasem zwierząt czuwają dorośli mężczyźni, a pomagają im chłopcy, którzy właśnie zaczęli wakacje. Skromny dobytek pasterzy transportują objuczone osiołki. Idziemy cały czas wzdłuż granicy z Afganistanem, który miejscami jest dosłownie kilkanaście metrów od nas. Po drugiej stronie rzeki, co jakiś czas mija nas prowadzona przez kilku mężczyzn karawana złożona z objuczonych wielbłądów, osłów i koni. Kilka kilometrów przed przełęczą znajduje się posterunek kontrolny oraz nieduża jednostka wojskowa. Rozciąga się stąd wspaniały widok na Góry Wachańskie oraz dolinę Pamiru.

Mimo że jest już początek czerwca, noce na wysokości 4000 m n.p.m. są dość chłodne – na przełęczy leży jeszcze dużo śniegu, zaś potoki niosą sporo lodu. Pogoda w górach też potrafi być bardzo zmienna. W ciągu godziny na pogodnym niebie pojawiają się pierwsze oznaki nadchodzącej burzy. Zbliżają się ołowiane chmury i zrywa się silny wiatr, niosący wciskające się wszędzie drobiny piasku. Po chwili ciemne niebo rozświetlają błyskawice, słychać grzmoty i zaczyna padać grad. Burza trwa kilkadziesiąt minut, po czym znów wychodzi słońce i jest upał. Zejście z przełęczy zaskakuje nas zmiennością przyrody. Po tej stronie masywu krajobraz jest bardziej pustynny, zaś nawet bardzo dużą doliną nie płynie żaden potok. Mijamy niewielkie słone jezioro położone w śródgórskiej niecce. Na jego tafli widzimy kaczki, zaś dookoła zbiornika znajdują się nory świstaków. Zwierzęta te donośnie pogwizdują, ostrzegając swoich braci przed naszą obecnością, ciekawie się nam przyglądają, po czym w ostatnim momencie szybko chowają się w swoich kryjówkach.

Po trzech dniach wędrówki i pokonaniu pieszo ponad 100 km, schodzimy z gór ponownie do Drogi Pamirskiej. Zatrzymujemy samochód jadący do najbliższej miejscowości – Alichur. W tej osadzie planujemy zostać na noc. W guesthousie wita nas osoloną herbatą z mlekiem jego właściciel. Znajdujemy się już w Pamirze Wschodnim, zamieszkanym w dużej części przez Kirgizów. Następnego dnia rano ruszamy do Murghab – głównego ośrodka tego regionu. Miasto położone jest w dolinie, przy trasie na przełęcz Kulma, którą to transportuje się większość towarów z i do Chin. Jego centrum stanowi bazar, gdzie handluje się wprost z chińskich kontenerów. Z okien naszego guesthousu widać wznoszący się w oddali ponad innymi szczytami majestatyczny Muztag Ata (7546 m n.p.m.). W Murghab spotykamy ludzi, którzy tak samo jak my wyruszyli poznać Azję. Są to uczestnicy rajdu samochodowego, jadący tu dziesięcioma samochodami z Węgier, aby przekazać dary miejscowej organizacji charytatywnej. Jest też dwójka przesympatycznych rosyjskich motocyklistów, każdego roku przemierzających swymi jednośladami inny kawałek świata. Są holenderscy turyści, zwiedzający Tadżykistan w wygodnych jeepach i aktualne spacerujący po zaułkach miasteczka z wielkimi lustrzankami zawieszonymi na szyjach. Jest i para młodych ludzi z Niemiec, którzy tak jam my, wyruszyli w podróż z plecakami, z zamiarem dotarcia do Indochin.

Kolejny cel naszej dalszej podróży to jezioro Karokul, największy zbiornik wodny Tadżykistanu. Ruszamy z Murghabu na północ drogą, którą jak mawiają miejscowi, nic nie jeździ, mimo że to dalsza część traktu pamirskiego. Rzeczywiście większość ciężarówek odbija zaraz za miastem w kierunku przełęczy Kulma. W pełnym słońcu wędrujemy asfaltową drogą dwa dni, próbując zatrzymać mijające nas w tym czasie tylko cztery samochody. Po drodze mijamy jurty pasterzy, stojące przy nielicznych potokach spływających z gór. W końcu, trzeciego dnia o świcie znajdujemy miejsce na tylnym siedzeniu auta jadącego w kierunku jeziora. To nic, że w siedmioosobowym samochodzie jedzie nas już dwanaście osób. Najważniejsze, że jedziemy. W ciągu dwóch godzin pokonujemy 80 km, w tym najwyższą na drodze pamirskiej przełęcz Akbaital (4655 m n.p.m.). Jezioro Karokul znajduje się w obniżeniu powstałym wskutek uderzenia meteorytu miliony lat temu. Leży na wysokości prawie 4000 m n.p.m. i zajmuje powierzchnię 380 km2. Zatrzymujemy się w niewielkiej miejscowości, leżącej tuż nad jego brzegiem. Życie w osadzie, nad którą dominują ruiny jednostki wojskowej oraz ogrodzenie z drutu kolczastego, wyznaczające pas graniczny z Chinami, toczy się bardzo sennie. Rzadko widać ludzi, zaś między domami snują się jaki, kozy i osły.

Widok na lazurową taflę ogromnego zbiornika i otaczające go ośnieżone pamirskie szczyty, w tym na Szczyt Awicenny (7134 m n.p.m.), dawniej zwany Pikiem Lenina, kończy naszą czterotygodniową przygodę z Tadżykistanem. Mieliśmy okazję spotkać tu fantastycznych i gościnnych ludzi, a także doświadczyć surowego i pięknego oblicza jednych z najwyższych gór świata. Ruszamy teraz na północ, przez Góry Zaałajskie w kierunku Kirgistanu. Kolejnym celem naszej podróży jest Osz, jedno z głównych miast Jedwabnego Szlaku.

Jakub Czajkowski